Czy naprawdę chcesz przespać tę rewolucję?

Przyjaciel pakuje manatki i wyjeżdża do Anglii. Przebranżowi się, zostanie asystentem asystenta w instytucji opiekującej się osobami w podeszłym wieku. Trochę się boi tej pracy, ale pociesza się, że są maści, którymi można się pod nosem wysmarować i człowiek nie czuje smrodu. Mówi, że z czasem obrzydzenie przechodzi i człowiek traktuje najgorszą nawet pracę jak coś normalnego.

Oczywiście, będzie się rozwijał. Zapisze się na kursy i będzie zaliczał kolejne szczeble kwalifikacji. Po paru latach, albo nawet szybciej, pożegna się z minimalną stawką 6,30 funta za godzinę. Kto wie, może dojdzie do dziesięciu, piętnastu funtów? Może dołączy do tych, którzy odwiedzając stare śmieci tak wychwalają swoje życie w „normalnym kraju”? Mniejsza o to, że zapytani, co konkretnie robią, milkną i rzucają tylko krótkie: – Praca, jak praca. W końcu najważniejszy jest ten domek na kredyt, samochód i poczucie, że do pierwszego wystarcza – luksusy, na które tu ich nie było stać.

Ja ich wszystkich dobrze rozumiem. Mnie też nie raz to kusiło i kusi. Machnąć ręką. Znaleźć stabilną pracę. Robić, co ci każą, powoli awansować. Mieć zawsze do pierwszego, nie budzić się o trzeciej w nocy z myślą: – O Boże, co teraz?! No to co, że traktują cię jak tanią maszynę do prostych zadań? Przynajmniej się nie stresujesz i żyjesz jak człowiek.

Pierwsza możliwość

Są dwie możliwości. Pierwsza: znaleźć pracę pozwalającą spokojnie przeżyć.

Raczej za granicą i raczej niskopłatną. Na przykład zamknąć się przez najbliższe kilkadziesiąt lat w domu dla osób w podeszłym wieku. Najpierw, jako pomocnik, później samodzielny asystent, a w końcu pensjonariusz.

Ale to wcale nie musi to być tak dramatyczne. Możesz dać się zamknąć w boksie centrum obsługi klientów (czytaj: dokumentów). Możesz zasuszyć się w jakimś urzędzie w roli znudzonej swoją pracą panienki z okienka. Możesz… sam dobrze wiesz. Na jedno wychodzi. Żyjesz spokojnie, wystarcza na śniadania, obiady, kolacje i jakiś egzotyczny wyjazd raz do roku.

Wszystko dobrze, tylko jak mówią mądre słowa: człowiek „kwitnie jak kwiat na polu, ledwie muśnie go wiatr a już go nie ma i miejsce, gdzie był już go nie poznaje”.

Druga możliwość

Jest jeszcze druga możliwość: obudzić się i wziąć udział w rewolucji.

Większość ludzi przesypia rewolucji.

Martin Luther King Jr. mówił:

Nie ma nic bardziej tragicznego niż przespać rewolucję. Jest zbyt wiele osób, którym w okresach wielkich zmian społecznych nie udaje się uzyskać nowego spojrzenia i postaw psychicznych, których wymaga nowa sytuacja. Wielkim wyzwaniem dla każdej osoby jest dziś zachować świadomość przez czas rewolucji.

To słowa z roku 1965, gdy rewolucja polegała na zniesieniu segregacji rasowej i stworzeniu wielokolorowego społeczeństwa. Ale te słowa są prawdziwe nie tylko w odniesieniu do tamtych czasów. Są prawdziwe w odniesieniu do każdych czasów, w których gwałtownie zmieniają się relacje pomiędzy ludźmi i zasady funkcjonowania świata.

Zawsze jest tak, jak mówił King: większość ludzi przesypia zmiany. Pozostają nieświadomi tego, co wokół nich się dzieje. Zamykają oczy i uszy starając się niczego nie widzieć. Łudzą się, że za chwilę się obudzą i wszystko będzie po staremu. Wszystko wróci do normy. Stare, dobre porządki zwyciężą. Będzie tak samo jak kiedyś!

Ale to sen. Dla jednych spokojny i wygodny, dla innych nerwowy. Sen, który sprawia, że ich psychika, postawy, sposób patrzenia i reagowania są wciąż takie same. Wciąż dopasowane do starych czasów.

Świat się chwieje, rozpada na części, kruszy w pył, a oni przewracają się na drugi bok i mruczą przez sen, że to wszystko zaraz przejdzie.

Właśnie dziś trwa rewolucja

Trwa jedna z największych rewolucji w dziejach ludzkości.

Możesz uważać, że to przesada. Tych kilka komputerów, smartfonów, ten cały internet – to przecież tylko nowinki, jak wiele innych. Tych parę bankructw wielkich firm, tych parę niezwykłych sukcesów małolatów takich jak Zuckeberg, Page, Brin czy Musk – nic specjalnego.

— Rewolucja?! Człowieku, co ty opowiadasz? Gdybyśmy tak wynaleźli sposób podróżowania miedzy gwiazdami, albo odkryli nowy rodzaj energii… ale ten durny internet, w którym ludzie tylko tracą czas zamiast pracować?!

Gdy byłem dzieckiem z wypiekami na twarzy oglądałem serial „Kosmos 1999”. Właśnie tak wyobrażałem sobie efekty postępu: statki kosmiczne, bazy na księżycu, loty na inne planety, strzelające lasery, kontakty z innymi cywilizacjami no i oczywiście te wspaniałe dresy z zamkami na ramionach. Rok 1999 jest dziś zamierzchłą przeszłością i nic z tego, nawet dresy nie stały się rzeczywistością. Można być rozczarowanym. Czyżby przyszłość nie nadeszła?

Nadeszła, tylko moje wyobrażenia (podobnie jak innych osób) były nietrafne. Przyszłość nadeszła i swoim rozmachem przekracza fantazje z „Kosmosu 1999”.

Zmieniamy coś znacznie bardziej istotnego niż sposób przemieszczania własnego tyłka we wszechświecie. Zmieniamy sposób porozumiewania się między sobą.

Dlaczego to takie ważne? Ewolucja człowieka zaczęła się od tworzenia grup, jakich żadne inne zwierzęta nie były w stanie stworzyć. Grup, które w końcu stały się społeczeństwami i cywilizacjami. Człowiek (jak głosi tytuł książki, przez którą poszedłem na psychologię) jest istotą społeczną. Porozumiewanie się jest jego sednem. Bez relacji z innymi (która jest efektem porozumiewania się) człowiek nie istnieje.

Mówi się, że bez prasy Johannesa Gutenberga nie byłoby renesansu, rewolucji przemysłowej, ani demokracji. Jeżeli tak niewielka modyfikacja (bo nawet nie wynalazek) jak prasa z ruchomymi czcionkami, tak bardzo zmieniła świat, to jaki będzie wpływ tego, co dzieje się teraz?

Gdy zmienia się sposób porozumiewania między ludźmi, zmienia się wszystko. Tu nie chodzi tylko o to, że plajtują papierowe gazety, telewizja nie wyrabia, przemysł muzyczny rozpada się tysiące mikro – gwiazd a satrapi są obalani przez twittera. To tylko czubek góry lodowej.

Gdy zmieniamy sposób porozumiewania się, zmieniamy równocześnie nasz:

– sposób życia,

– uczenia się,

– organizowania działań,

– tworzenia nowych rzeczy,

– wpadania na pomysły,

– przekazywania sobie idei,

– zarabiania pieniędzy,

– spędzania czasu wolnego…

… zmienia się praktycznie wszystko.

Porozumiewanie się jest sednem człowieka. Jeżeli zmieniamy je choć nieznacznie, zmieniamy cały nasz świat.

Próba przeczekania może się nie udać

Jeżeli chcesz śnić, proszę bardzo. Pewnie uda ci się przeżyć spokojnie jeszcze kilka lat.

Przez jakiś czas enklawy starych czasów będą tu i ówdzie funkcjonować. Masz nawet szansę, że w którejś z nich dościgniesz swój sen o spokojnej emeryturze… (śmieszne jest tylko to, że może się to stać gdzieś w angielskim domu starców, albo holenderskiej przetwórni indyków).

Ale może ci się nie udać znaleźć enklawy. Możesz zostać zmieciony przez rewolucję. Może się okazać, że gdy w końcu otworzysz oczy (bo twoje międzynarodowe centrum obsługi zostanie przeniesione do Indii lub na Filipiny) będzie za późno. Nie będziesz nic umiał, nie będziesz nic wiedział, nie będziesz nic rozumiał. Powiedzą ci wtedy: gdzie byłeś, gdy był czas na to by nauczyć się patrzeć na świat w nowy sposób, by nauczyć się nowych reguł gry, nowego sposobu porozumiewania się, nowego sposobu zarabiania na życie? Dlaczego o siebie nie zadbałeś?

Zamiast chować się przed rewolucją, zamiast szukać miejsca, w którym stworzysz senne gniazdko z namiastką starych czasów — obudź się. Otwórz oczy. Pogódź się z tym, że stare czasy nieodwołalnie się kończą.

Wiem, to przerażające. Ale przespanie rewolucji jeszcze bardziej przeraża.

Rewolucja jest jak wielka fala. Ci, którzy kurczowo trzymają się swojego kawałka podłogi zostaną zatopieni i wyrzuceni w miejsce pełne śmieci. Tylko, ci, którzy będą patrzeć na falę otwartymi oczyma, którzy wytrzymają przerażenie, którzy odważą się odpuścić stare oczekiwania i nawyki, którzy dadzą się ponieść fali — ci nauczą się stopniowo nowych postaw i umiejętności, dzięki którym życie w nowym świecie będzie dla nich dobre, przyjemne i bezpieczne.

Wyjazd niczego nie zmienia

Czasem dobrze jest wyjechać (choćby po to, by płacić niższe podatki albo zmienić klimat).

Sam wyjazd jednak niczego nie zmienia. Tak wiele osób wyjechało za granicę po to by żyć w wielkim świecie, a żyje jedynie w innym miejscu.

Możesz nawet mieszkać w samym centrum Manhattanu i ciągle nie widzieć rewolucji, jaka dzieje się wokół ciebie.

Jaka różnica, czy widzisz za oknem Big Bena czy zegar na powiatowym ratuszu, skoro psychicznie jesteś wciąż tam, gdzie byłeś?

Prawdziwa podróż, jak ktoś powiedział, to podróż, w której zyskujemy nowe oczy.

Pragnienie relokacji, emigracji, życia w innym miejscu (najlepiej egzotycznym i odległym) ma często jeden powód: niechęć do otworzenia oczu. Niechęć do tego by znaleźć swoje prawdziwe miejsce, nie tyle na mapie, ile w sieci związków, istniejących między ludźmi. Niechęć do tego by zacząć uczyć się nowej rzeczywistości.

Nie ważne czy wyjedziesz czy nie.

Weź udział w rewolucji. Zacznij się uczyć świata. Zacznij szukać w sobie nowych oczu i nowych zasobów. Dołącz do tych, którzy tworzą nową rzeczywistość. Jest dla ciebie miejsce, niezależnie od tego ile masz lat. To nie jest kwestia talentów, znajomości czy posiadanych oszczędności.

Wszyscy się uczymy. Wszyscy jesteśmy na początku.

Jeżeli wydaje ci się, że wszystko już zrobiono i powiedziano (bo przecież drugiego googla ani facebooka nie stworzę) to jesteś bardzo, bardzo krótkowzroczny. Wciąż jesteśmy na początku rewolucji.

Na czym chcesz oprzeć swoją przyszłość?

Nie napiszę na czym dokładnie polega rewolucja, ani tym bardziej jak sobie radzić w jej czasach. Nie mam recept (choć mam kilka podpowiedzi, ale o tym w następnym tekście).

Wydaje mi się jednak, że najważniejszą rzeczą jest to, o czym mówił Martin Luther King: Nie śpij, bądź świadomym, ucz się nowych czasów. Bez tego nie uda ci się nawiązać kontaktu z rzeczywistością.

Kluczowa jest jeszcze jedna rzecz: posiadania własnej wizji. Pewien pochodzący z Korei ekonomista trafnie zauważa:

Większość ludzi w bogatych krajach spędza całe życie zawodowe na wdrażaniu przedsiębiorczej wizji kogoś innego, a nie swojej. (Ha- Joon Chang. 23 rzeczy których nie mówią Ci o kapitalizmie)

Ma rację, problem polega jednak na tym, że nawet w naszych „bogatych krajach” jest coraz mniejsze zapotrzebowanie na automaty gotowe wdrażać wizje kogoś innego. Globalizacja (nie przebijesz stawek hindusa) i automatyzacja (nie przebijesz zapotrzebowania na przerwy i dni wolne, jakie ma automat) sprawiają, że ludzie bez własnej wizji są coraz mniej potrzebni.

Praca fizyczna, uległość, gotowość do wykonywania każdego zadania, chęć dostosowania się do każdych warunków — to nie jest dziś zbyt cenny zasób.

Rzeczą, która się dziś naprawdę liczy jest własna wizja, przedsiębiorczość, gotowość do uczenia się, samodyscyplina, umiejętność podejmowania ryzyka, szybkość podnoszenia się po porażkach, otwartość na ludzi i ich problemy, odwaga eksperymentowania…

Na czym chcesz oprzeć swoją przyszłość: na tym, co masz w mięśniach czy na tym, co w głowie i sercu? Na tym, co liczyło się kiedyś, czy na tym, co coraz bardziej dziś się liczy?

Być może wielu z tych potrzebnych rzeczy jeszcze nie potrafisz. To nic, nauczysz się po drodze. Dokopiesz się do nich, bo, że je w sobie masz jestem pewny (tak, o tobie, czytającym te słowa myślę).

Teraz liczy się przede wszystkim to, czy będziesz mieć odwagę otworzyć oczy.

A jak mi się nie uda?

Tak, może ci się nie udać. Jeżeli o mnie chodzi — pieprzę to. Chcę wziąć udział w tej rewolucji. Nie odpuszczę sobie tego. Wolę głodować walcząc niż być sytym robotem, który realizuje cudze wizje.

Wiesz o co mi chodzi?

36 komentarzy

  1. Hm, nie wiem o co Ci chodzi 😉
    Bo jeżeli ktoś wpełzł na Tą stroniczkę to pewnie coś już kuma… czyli „uczy się nowych czasów” lub już w nich jest, a pewnie i cześć współtworzy podobnie jak i Ty.
    Czekam na Twą „wizję”… może wyostrzy moją albo ją zmieni, a może będę wykonawcą Twej wizji? Mocy wszelakich…
    PA weł

    • Pawle, dzięki za komentarz. Jesteś optymistą. Wydaje mi się, że większość ludzi przemyka przez sieć (i świat) pasywnie — tak jakby to był telewizor. Niektórzy, owszem, coś tworzą, ale znacznie więcej stoi ciągle w rozkroku: robić coś — dać sobie spokój — robić coś — dać sobie spokój…

      Nawet ci, który coś tworzą, często robią to na zasadzie kopiowania. Popatrz jak wygląda np. cały nasz ebiznes: copy – paste. Wcale nie uważam, że aby coś tworzyć trzeba być oryginalnym, ale jak powiedział Picasso: kiepski artysta kopiuje, dobry kradnie. Kraść, to czynić pomysły swoimi. Tego rodzaju „kradzież” jest trudna, bo wiąże się z ogromnym ryzykiem – nie, że złapią za rękę, ale że nie wyjdzie, a przecież „pomysł był sprawdzony”.

      Moja wizja… każda wizja wymaga sprawdzania i testowania w praktyce. Z wyostrzaniem wizji jest jak z produkcją krzemiennego toporka. Bierzesz kamień i odłupujesz większość kamienia, to co zostaje jest ostre jak brzytwa. Odłupujmy nadmiar stukając swoją wizją o rzeczywistość (tzn. próbując wdrażać nasze wstępne pomysły w małej skali). Na razie wszystko, co mam to odłupane naddatki. Ostrze się jeszcze nie wyłoniło. Z ilości gruzu wnoszę, że będzie to wielka siekiera 🙂 No chyba, że całkiem spieprzę ten kamień i zostaną tylko skrawki. Ale nawet je pewnie da się do czegoś użyć 🙂

      • Dzięki za odpowiedź. Cieszę się, że piszesz iż jestem optymistą (hurra!), bo wokół mnie sami maruderzy i pesymiści, którzy ciągle generują hasła klasy „dobre już było”, „no wiesz jak jest…” chcąc zakryć swoją ochotę na tzw. święty spokój.
        Nie chcę niczego przespać 😉 – niestety, po mimo mojej pewnej aktywności mam wrażenie że „jestem w rozkroku” i chyba ciągle czekam na jakiś obuch siekiery…
        Zatem usilnie rozglądam się po świecie/net-świecie w poszukiwaniu odpowiednio ostrych narzędzi… 🙂 Pewnie to co trzeba znajdę za rogiem, w swej łepetynie, jednak jak pismo podaje „Szukajcie a będzie wam ukryte” (czy jakoś tak podobnie…).
        Zatem drogi Gospodarzu prośba od Twego wiernego czytacza o usilną pracę nad swym toporem… (komunikacyjnym?) i wypróbowaniem go na net-królikach.

        PA weł (potencjalny osobnik testowy)

      • Ja to jeszcze pesymistów znoszę, najgorsze jest jak „się nie da w takich warunkach” . Oj tak, rozkrok to bardzo męcząca postawa. Sam byłem w nim chyba z parę lat. Dziękuję za gotowość do poświęcenia 😉 Będę pamiętał 🙂

  2. Niepierwszy raz twój tekst uderza wprost w moja sytuację życiową. Właśnie od pół roku przebywam w Anglii. Słowa którymi zacząłeś tekst są bardzo adekwatne do losów większości uciekinierów tutaj. To boli zwłaszcza jeśli jest się pomiatanym w pracy przez jakiegoś despotę, lub jeśli za tą najniższą stawkę naraża się swoje zdrowie (tak jak mi się to ostatnio przydarzyło i mogło skończyć się źle). Będąc w kraju chciałem zrobić rewolucję, miałem kilka pomysłów. Niestety mieszkając na wsi i mając zero na koncie moja rewolucja zniknęła. Patrząc na to co dzieje się wokół, jak dawniej prężnie działające firmy, czy interesy znajomych ludzi padają jak muchy w smole wszelakie pomysły wydają się być zbyt ryzykowne. To już jest bardziej polityczny temat. Mógłbym pisać godzinami jak to wszystko wygląda, jak ten system znajdywania robotów do pracy za granicą działa. Sam jestem takim robotem…
    Wiesz co Zbyszku? Ja ciągle jestem gotowy na rewolucję. Nawet bardziej potrzebuję jej teraz niż przedtem. Tyko co z tego że chcę jej ja i Ty i może garstka osób więcej. Jaka ma być ta rewolucja skoro wszystko sprowadza się do przewrotu politycznego??
    Cenię sobie to że patrzysz na to z wiarą, odwagą i naprawdę z ciekawej perspektywy. Uderzasz w sedno zmian. Tylko czy podważysz moje argumenty?? Czy z czymś się może zgodzisz??

    • Janku bardzo dziękuję za ten komentarz.

      Zgadza się, wiele z firm, które dawniej prężnie działały pada. Gdy ja zakładałem swoją firmę, wyobrażałem sobie, że przetrwa mnie a nawet moje dzieci. Nie tak dawno pracowałem jako doradca z firmą, której właściciel miał ideę by stworzyć „firmę na pokolenia”. Fantasta. Nie ma dziś czegoś takiego. To ogromny temat i nie chcę się rozwodzić, ale na firmy trzeba dziś patrzeć raczej jak reżyser patrzy na filmy: film kręci się rok, dwa, czy nawet trzy lata (czasem można nakręcić kilka następnych części i projekt trwa nawet dziesięć lat) ale wreszcie trzeba to zamknąć i przenieść się na następny projekt. Wyobraź sobie reżysera, który lamentuje: „Och tak fajnie mi się kręciło ten film, uaaa… dlaczego nie mogę tego robić dalej?!”

      Nie ma nic złego w tym, że firmy padają. Zmieniają się potrzeby ludzi, zmienia się rynek, zmienia się technologia…
      Największym problemem ludzi, którym kiedyś udało się wstrzelić i założyć dobrze prosperującą firmę jest to, że roszczą sobie prawo do tego by cały czas dobrze im szło. Gdy coś nie idzie, tacy ludzie obrażają się na świat, system polityczny i wszystkich, bo przecież „tak było dobrze” (piszę to niestety także na podstawie własnych doświadczeń, ja również jestem człowiekiem, którego złoty interes padł jak „mucha w smole” i który dość długo czuł się urażony i twierdził, że jego firmę zjadły dotacja i regulacje).

      Zamiast się obrażać na świat, trzeba zacząć od nowa. Do cholery, firma padła, ale ty nie padłeś. Będziesz przez całe życie jęczał, czy wymyślisz coś nowego? Jeżeli firma, która padła nie było całkowicie działem przypadku, to znaczy, że masz dość kompetencji by zrozumieć nową rzeczywistość i zacząć w niej działać. Trzeba myśleć o nowych projektach, a nie narzekać na wszystko wokół.

      Padające firm kiedyś również mnie przerażały i zniechęcały, dziś — cieszą. Po pierwsze wymuszają na człowieku myślenie, odwagę, kreatywność – słowem młodość (nie ma nic gorszego niż powielanie się do końca życia). Po drugie — stwarzają miejsce na rynku. Każda padająca firma to okazja dla kogoś innego, by zaspokajać tą samą potrzebę rynku, którą oni zaspokajali, ale robić to sprytniej, taniej w innym stylu.Tyle, jeżeli chodzi o padające firmy.

      Cieszę się, że jesteś gotowy na rewolucję. To nie jest kwestia tego czy ktoś jej chce czy nie. Ona właśnie trwa. Wczoraj nacisnąłem guzik i moje słowa czyta więcej osób niż niektóre gazety. Gdybym chciał dotrzeć do takiej ilości ludzi dwadzieścia lat temu, wydałbym majątek. Dziś to jest za darmo. To tylko jeden z objawów tej rewolucji. Pytanie brzmi – czy będziemy mieli (i ty i ja) dość sprytu, wyobraźni i odwagi by aktywnie wykorzystać te możliwości?

      Jak się za to zabrać? I tu mam olbrzymi problem. Mógłbym powiedzieć: proszę państwa, ebizens robi się tak…. I tym samym dołączyłbym do tych wszystkich speców typu Piotr Majewski. Po pierwsze nie w moim stylu, po drugie ściema, która ludziom niewiele daje. Mogę też zacząć rozpisywać się na temat kompetencji i postaw – napisać, że byłoby to w stylu Setha Godina, ale raczej by mi to aż tak dobrze nie wyszło. Co, kurde, mam zrobić, żeby ruszyć ten temat? To mnie męczy. Dziś przez całą noc śniły mi się różne biznesy w których pomagałem (od sprzedaży drożdżówek po obsługę klientów w hotelu). Podświadomość pracuje, może coś wymyślę.

      Pozdrawiam serdecznie 🙂

  3. Jeden z najznakomitszych tekstów! Rewolucja jest zawsze w naszych głowach 🙂 Sporo czasu zajęło mi zrozumienie, że rewolucja to nie zawsze jeden wielki sus, ale też wiele małych kroków gdzie, wiadomo, wygrywa się raz, a przegrywa trzydzieści razy, ale po pewnym czasie, kiedy popatrzymy się za siebie, widać, że stoimy jeden mały stopień wyżej.

    • Dziękuję Beato. Doskonale to podsumowałaś. Z powodu tych głupich trzydziestu razy i tracimy szansę na ten jeden raz. Oj, tak… 🙂 Pozdrawiam serdecznie.
      ps. Przepiękne rzeczy masz na swojej stronie 🙂

  4. Czy to rzeczywiście rewolucja!? Pierwsze moje skojarzenie to jedna grupa ludzi przejmująca władzę od innej grupy. A przy okazji masa zniszczenia i bólu. To o czym piszesz Zbyszku dużo bardziej kojarzy mi się z ewolucją i rozwojem osobowości. Z drugiej strony, kiedy pierwszy raz wychodzimy ze swoich utartych sposobów myślenia … jest to rewolucyjne doświadczenie i odkrycie ;-).

    • Masz rację, ja również mam negatywne skojarzenia dotyczące rewolucji i też raczej mówiłbym o ewolucji. Cały tekst jednak wziąć się ze słów Marthina Luthera Kinga, na które przypadkiem trafiłem. MLK kojarzymy zazwyczaj z „I Have a Dream”, tymczasem tutaj mówi, że nie wolno spać (co oczywiście nie jest sprzecznością, bo prawdziwie wielkie sny trzeba śnić z otwartymi oczyma).
      ML King nawiązywał do znanego opowiadania Washingtona Irvinga „Rip Van Winkle” — jego bohater idzie w góry, spotyka staroświecko ubranych ludzi, pociąga z ich dzbana i zapada w drzemkę. Gdy się budzi i wraca do domu, okazuje się, że minęło 20 lat, w gospodzie, tam gdzie wcześniej wisiał portret Króla Jerzego, jest podobizna Waszyngtona. Rip Van Winkle przespał rewolucję, ale też swoje życie. Opowiadanie kończy się tak: „…wszyscy zaś okoliczni, gnębieni przez żony mężowie [Rip Van Winkle miał koszmarną żonę], gdy życie wydaje im się ciężarem nie do zniesienia, marzą o dobroczynnym, kojącym łyki z dzbana Ripa Van Winkle„.
      Gdy życie wydaje się ciężarem nie do zniesienia, szukamy sposobu by je przespać i obudzić się po 20 latach. Bardzo to trafne.
      Bardzo dziękuję z komentarz i pozdrawiam serdecznie 🙂

  5. Świetny tekst dla wszystkich – młodych i starych. Od dwóch lat inwestuję w rozwój osobisty, czytam , nawiązuję kontakty , uczestniczę w różnych zajęciach . Mam dobrą spokojną pracę i kilka lat do emerytury. Ale to nie wystarcza . Przychodzi moment, że to nie pasuje , że coś mnie goni. Właśnie ta rewolucja , uczestniczenie w niej i tworzenie w różny sposób jest nieodzownym elementem każdej egzystencji. Jestem na etapie poszukiwania . Rodzina twierdzi, że mam super bo spokój , bez obciążeń. Ale nie o to chodzi !

    • Dziękuję Grażyno 🙂 Bardzo się cieszę, że masz takie podejście. To jest własnie jeden z warunków zdrowia.

      To mi przypomina słowa Viktora E. Frankla, jednego z największych psychologów wszech czasów:

      „Postawą zdrowia psychicznego jest pewien stopień napięcia – rozdźwięk pomiędzy tym, co już osiągnęliśmy, i tym co jeszcze musimy osiągnąć, albo tym, kim jesteśmy, a kim być powinniśmy. Tego rodzaju napięcie jest nieodłączną cechą ludzkiej natury, a co za tym idzie, niezbędnym warunkiem zdrowia psychicznego […] Za wysoce błędne i niebezpieczne uważam przekonanie jakoby człowiek potrzebował przede wszystkim równowagi, lub jak się to określa w biologii „homeostazy” rozumianej, jako stan pozbawiony wszelkich napięć. Tym, czego człowiek naprawdę potrzebuje nie jest stan wewnętrznej równowagi, ale raczej wewnętrzna walka, dążenie do osiągnięcia wartościowego dlań celu, czy realizacja swobodnie wybranego zadania. (Człowiek w poszukiwaniu sensu).

      Ludzie, którzy życzą nam spokoju, nie życzą nam dobrze 😉
      Pozdrawiam serdecznie i dziękuję za komentarz.

  6. Drogi Zbyszku,
    Jak dojść do swoich największych pragnień, które wymagają ogromnych (dla mnie) nakładów finansowych? Marzę o byciu pilotem, nawet jakiegokolwiek rodzaju. Byłem tak blisko, w Dęblinie – w szkole, licencja szybowcowa, spadochronowa i upadłem…na mordę, w błoto. Którędy iść, żeby nie pracować w burdelu i zostać pilotem liniowym? (150 tys zł). Tylko to się liczy, o każdym poranku, w ciągu całego dnia i przed każdym zaśnięciem.
    Pozdrawiam

    • Pozyton, po pierwsze trudno – jak się nie udało, to zaakceptuj. Nie roztrząsaj, że byłeś blisko. Będziesz bliżej 🙂
      Po drugie. Czasem burdel jest do zaakceptowania, jeżeli masz wizję i jakiś plan. 150 tysięcy, wydaje nie jest kwotą aż tak gigantycznie nieprawdopodobną. Pewnie trudno to zebrać w rok czy nawet dwa, ale jest to możliwe. Wystarczy żebyś odkładał jakieś 4 tys. na miesiąc a za trzy lata będziesz miał co potrzeba. Jeżeli naprawdę masz tak wielką pasją i fascynuje cię lotnictwo, może da się zarobić na tej pasji.
      Po trzecie. Teraz zapomnij o tej kwocie, także o tych 4 tys. przez 3 lata i przyjrzyj się co mógłbyś podziałać. Jakiś pierwszy krok. Może jakiś blog dla pasjonatów lotnictwa? Może jakieś poradnik dla tych co obserwują samoloty? (nie mam pojęcia, rzucam pewnie głupie pomysły, Ty ich poszukaj). Bądź blisko tego, co cię pasjonuje. Szukaj okazji by robić cokolwiek, co jest związane z tą pasją. Kręć się w środowiskach ludzi, którzy mają podobne pasje. Spróbuj dotrzeć do kogoś kto jest pilotem. Napisz na przykład do niego. Zadaj mu jakieś pytania, poproś o poradę (nie rób tego nachalnie, jak nie chce, poszukaj innego). Z czasem będziesz zobaczysz (być może) coraz więcej okazji. Nie oczywiście żadnej gwarancji ale jest możliwość.
      Najgorszy wybór to śnić i czekać, aż zostaniesz pilotem. Rób malutkie kroczki, choćby o milimetr a z czasem będziesz coraz bliżej.
      Trzymam kciuki i życzę wytrwałości. To być może będzie długi proces, ale rozumiem, że marzenie tego warte.

    • A mnie zastanawia zlepek „Byłem tak blisko” oraz „upadłem…na mordę, w błoto”. Wypisz sobie co możesz zrobić, by wstać, otrzepać to błoto i spróbować jeszcze raz. Nie odpowiadaj sobie natychmiast, daj sobie czas na zastanowienie i kreatywne wymyślenie rozwiązań.

      Przy okazji. Zaciekawił mnie koszt jaki podałeś (150tyś), by zostać pilotem liniowym. Wpisałem w Google i na pytanie ile to kosztuje otrzymałem taką odowiedź:
      „Drogą komercyjną ostrożnie licząc: 150 tyś zł. Można wybrać droge kombinowaną, czyli część uprawnień robić w ramach szkoleń na uczelniach, a część dorabiać sobie samemu. W niektórych regionach dostępne są też szkolenia finansowane z „kapitału ludzkiego” czyli finansowane funduszami unijnymi. Możesz też ubiegać się o szkolenia organizowanych bezpośrednio przez linie (np. lufthansa, air france)”

      Czyli jednak 150 tyś to nie jedyna droga…

  7. Wszystko pięknie ładnie, problem w tym, że nie z każdego da się zrobić przedsiębiorcę, nie każdy jest kreatywny, nie każdy jest ryzykantem. To są cechy jakiegoś odsetka ludzi, którzy zawsze radzili sobie lepiej niż inni. Problem mają ci, którzy mają inne cechy – które okazują się dziś „nie na czasie” – są np. pracowici i lojalni, ale na co to dziś komu. Są to też cechy osób młodych – elastyczność, gotowość do uczenia się, szukania wyzwań – wiadomo zmniejszają się wraz z wiekiem. Nasze czasy jak żadne inne wcześniej nie sprzyjają osobom starszym. Co z nimi – z tymi, którzy może nie umieją już dostosować się do rewolucji? Odstrzelić?

    • Mam inne zdanie. Zupełnie inne. Nie każdy musi być geniuszem przedsiębiorczości, ale każdy jest na tyle zaradny (albo może stać się na tyle zaradny) by coś samodzielnie robić, przynajmniej na boku. Wystarczą podstawy zaradności. „Nie jestem przedsiębiorczy” — to śmierdząca wymówka. Nikt nikomu nie każe zakładać drugiego googla. Wystarczą podstawy, do tego nie trzeba wiele.

      Cechy? Są plastyczne. Adaptacja do środowiska jest normalnym procesem. Elastyczność, gotowość do uczenia … itp – to wszystko nie są cechy ludzi młodych. Nie, nie i nie. Mam nawet wrażenie, że młodym ludziom, którzy teraz wychodzą ze szkół brakuje tych cech bardziej niż starszym pokoleniom. To jest kwestia tego, w jakim świecie pojęciowym żyje człowiek, a nie tego jaki ma układ nerwowy.
      Jest wiele wymówek, ale jest jedna zasad (nie pamiętam, gdzie to przeczytałem bo dotarło to do mnie jakiś czas potem): Życiu nie stawia się warunków. Światu nie stawia się warunków.

      Świat jest jaki jest. Twój wybór, czy stawiasz ciągle warunki (och, to nie powinno tak być, ja się tak nie bawię) . Jeżeli nie chcesz – twój wybór. Nie wmawiam sobie, że nie możesz. Nikogo nie trzeba odstrzelać. Po prostu taka osoba spędzi życie na kanapie, obserwując wszystko z boku i zrzędząc. Czy starsi ludzie nie używają telefonów komórkowych? Nie obsługują komputerów? Nie prowadzą samochodów? Skoro byli się w stanie tego nauczyć, to o czym mówimy? Mamy ich zamknąć w rezerwacie?

      Jest oczywiście pewna klasa ludzi, którym należy się pomoc – ludzie upośledzone, chorzy, osoby bardzo pokiereszowany emocjonalnie i psychiczny – tym należy się bezwzględnie pomoc i powinniśmy im ją dostarczać. Ale tym bardziej wkurzają mnie te zrzędzące typy, którym nic nie jest, tylko użalają się nad sobą i nad tym, że świat nie jest taki, jak w zakutych łbach sobie ustawili. Nie chce się ktoś zmieniać – no problemo, sofa, telewizor, etat zombie.. Twój wybór, ale nie wymagaj by ktoś ci pomagał, bo są ludzie, którzy naprawdę potrzebują pomocy.

      Dziękuję za komentarz i za link 🙂 Masz bardzo ciekawy blog o książkach. Jak czasu wystarczy to zaraz poszperam 🙂

  8. Mała dygresja odnośnie rewolucji. Ostatnio miałem przejmujące uczucie obserwowania dziejącej się rewolucji. Chodzi o Oculus Rift czyli okulary do wirtualnej rzeczywistości w przystępnej cenie. Na YouTube jest wiele entuzjastycznych testów tego urządzenia, w przyszłym roku trafią do sprzedaży.

    Jest to początek rewolucji na taką skalę, że kręci się w głowie. Za około 10-15 lat, gdy okulary do VR staną się powszechne jak telefony komórkowe, będziemy załatwiali sprawy w urzędach spotykając się w wirtualnej rzeczywistości, uczyli się w wirtualnych klasach, pracowali w wirtualnych biurach, filmów nie będziemy oglądali tylko w nich uczestniczyli, możliwości są nieograniczone.

    Tej rewolucji z pewnością nie chce przespać Mark Zuckerberg (właściciel Facebooka), bo… kupił firmę, która stworzyła Oculus Rifta za DWA MILIARDY dolarów.

    Czyli nie musimy obawiać się co będziemy robili na starość, bo świat (wirtualny) stanie przed nami otworem 🙂

    • Dziękuję za ten przykład 🙂 Te wszystkie innowacje coraz bardziej się nawarstwiają. Okulary pewnie dużo zmienią. Ale oprócz nich czeka nas pewnie wiele innych rzeczy – jak np. zastosowania grafenu czy tani i elastyczny e-pepier. Z tymi zamianami jest jak z dziećmi. Gdy je widzisz na co dzień, wydaje ci się, że się nie zmieniają, ale nich przyjedzie kuzyn, który ich nie widział pół roku — „ale urosła!”
      Tu jednak, całe szczęście możemy rosnąć razem ze zmianami 🙂

  9. To tak w temacie okołorewolucyjnym – kto pomoże mi wymyślić najlepsze zastosowanie dla… 100 zł? Chcę wykorzystać te pieniądze jak najlepiej. Być może komuś wydaje się to dziwne, ale mam malutko pieniędzy i nie chcę ich przez to przepuszczać na drobnostki typu kosmetyk tudzież coś podobnego – tylko na coś, co może pomóc mi w zmianie życia, czytaj przystąpieniu do rewolucji ;). Jestem aktualnie no-lifem w każdej dziedzinie (nawet edukacji) i jednym chodzącym lękiem.
    POMYSŁY, kochani?! 🙂

    • Zbyszku, rewelacyjny tekst ! Myślę dokładnie tak samo, biorę udział czynnie w tej rewolucji i stawiam coraz pewniejsze kroki, coraz mniej się chwieję, już nie stoję w rozkroku.
      Wydaje mi się, że często Ludzie nie osiągają swoich celów, bo nie angażują się w ich realizację w 100 %, nie stawiają wszystkiego na jedną kartę, biorą temat „po łebkach’, stawiają pozorne kroki, zabezpieczają tyły, nie oddają się sprawie w całości.
      Szukają wymówek, nie chcą wyjść ze swojej strefy komfortu.
      Poddają się na pierwszym, lepszym zakręcie, a wygrywa tylko ten , kto nigdy się nie poddaje.

      ps. Xat, skąd jesteś ?

      • Dziękuję Katarzyno 🙂 Nic dodać nic ująć. Patrzenie do tyłu i robienie sobie furtki, którą w razie czego umkniemy, to nawyk większości z nas. Także mój. Trudno się tego pozbyć, ale warty przynajmniej próbować 🙂

    • To niesamowicie trudne zadanie: Jak wydać 100 zł by przestać się bać i poczuć w sobie więcej życia? Nie mam absolutnie pojęcia.
      Ale była prośba o pomysły, oto kilka moich:
      – Kup prezent komuś, kogo lubisz i daj mu go z uśmiechem, najlepiej bez okazji.
      – Za te pieniądze zrób komuś anonimową niespodziankę, tak by trudno było mu się domyślić od kogo i ciesz się jego radością.
      – Daj te pieniądze komuś, kto ma gorzej niż tym, kto cierpi większe problemy.
      – Zaproś kogo, kogo lubisz do kawiarni i miło spędźcie wieczór.
      – Schowaj pieniądze do jakiejś skarbonki i postanów jej nie otwierać przynajmniej przez rok.

      Tyle mam pomysłów. Ja, gdybym miał tylko sto złotych, na pewno nie wydałbym na książki samopomocowe ani terapeutów. To może być oczywiście cenne, ale na takie rzeczy nie warto wydawać więcej niż równowartość 2-3 godzin pracy na miesiąc. Dlatego zamiast myśleć o „inwestowaniu” pomyśl o nawiązywaniu kontaktów i relacji. Rewolucja niech polega na wyjściu ze skorupki i wejściu w pełniejsze relacje z ludźmi. „Konserwacja” (przeciwieństwo rewolucji) polega na kręceniu się wokół siebie. Spróbuj odwrócić kierunek. Jesteś kimś ważnym. Ale są też inni. Pozdrawiam serdecznie 🙂

    • Jak zainwestować… 100 zł? 🙂 Może w dobrą książkę? I to 39 zł 🙂

      http://sensus.pl/ksiazki/dzialaj-teraz-zbigniew-ryzak,dziate.htm
      Właśnie czytam, stąd trafiłem na blog – dzięki Zbyszku!

      A poza tym…
      http://www.zlotemysli.pl/prod/10063/jakie-decyzje-finansowe-podejmuja-bogaci-i-dlaczego-biedni-robia-bledy-dzialajac-inaczej-andrzej-fesnak.html
      http://www.zlotemysli.pl/prod/12293/fastlane-milionera-mj-demarco.html

      Jak ktoś z Państwa ma lepszy pomysł – skorzystam z wdzięcznością 😉

  10. „Na czym chcesz oprzeć swoją przyszłość: na tym, co masz w mięśniach czy na tym, co w głowie i sercu? Na tym, co liczyło się kiedyś, czy na tym, co coraz bardziej dziś się liczy?”

    Nie mówię, że ja, pracownik fizyczny, opieram swoją przyszłość na tym, co mam w mięśniach (bo na niczym nie opieram) – ale – gdyby nie praca fizyczna, to gdzie ci wszyscy kreatywni kupiliby swoje batoniki stopniowo uwalniające węglowodany, gumy dla powstrzymania ataku groźnych kwasów tudzież piffko „dla odstresowania”? Świat by zginął, gdyby nie „siła mięśni” – nie ze zgnuśnienia czy innego „duchowego zasuszenia”, a zwyczajnie, z głodu.

    pozdrawiam,
    robol Bartek

  11. To jeszcze ja.
    Zbyszku, proponujesz niedoszłemu pilotowi odkładanie 4000 miesięcznie na realizację marzenia. Jej, na jakim świecie ty żyjesz?! Dla niektórych to 2-miesięczna pensja…

  12. „Nie mówię, że ja, pracownik fizyczny, opieram swoją przyszłość na tym, co mam w mięśniach (bo na niczym nie opieram) – ale – gdyby nie praca fizyczna, to gdzie ci wszyscy kreatywni kupiliby swoje batoniki stopniowo uwalniające węglowodany, gumy dla powstrzymania ataku groźnych kwasów tudzież piffko „dla odstresowania”? Świat by zginął, gdyby nie „siła mięśni” – nie ze zgnuśnienia czy innego „duchowego zasuszenia”, a zwyczajnie, z głodu.”

    Bartek, zawsze będą ludzie i tu i tu, i Ci którzy będą gonili za marzeniem i Ci którzy będą kurczowo trzymali się tego co mają.
    Takie jest życie. Myślę, że najważniejszy w tym wszystkim jest WYBÓR.
    To ja decyduję o tym czy będę szukała rozwiązań w nowym świecie, czy będę zadowalała się tym co mam i liczyła na to, że tak będzie zawsze.

    „Zbyszku, proponujesz niedoszłemu pilotowi odkładanie 4000 miesięcznie na realizację marzenia. Jej, na jakim świecie ty żyjesz?! Dla niektórych to 2-miesięczna pensja…”

    Bartku, ja nie jestem Zbyszkiem 😉 ale napiszę co ja wyczytałam z odpowiedzi Zbyszka.

    „Teraz zapomnij o tej kwocie, także o tych 4 tys. przez 3 lata i przyjrzyj się co mógłbyś podziałać. Jakiś pierwszy krok. Może jakiś blog dla pasjonatów lotnictwa? Może jakieś poradnik dla tych co obserwują samoloty? (nie mam pojęcia, rzucam pewnie głupie pomysły, Ty ich poszukaj). Bądź blisko tego, co cię pasjonuje. Szukaj okazji by robić cokolwiek, co jest związane z tą pasją. Kręć się w środowiskach ludzi, którzy mają podobne pasje. Spróbuj dotrzeć do kogoś kto jest pilotem. Napisz na przykład do niego. Zadaj mu jakieś pytania, poproś o poradę (nie rób tego nachalnie, jak nie chce, poszukaj innego). Z czasem będziesz zobaczysz (być może) coraz więcej okazji. Nie oczywiście żadnej gwarancji ale jest możliwość.
    Najgorszy wybór to śnić i czekać, aż zostaniesz pilotem. Rób malutkie kroczki, choćby o milimetr a z czasem będziesz coraz bliżej.”

    Ty wyczytałeś, „odkładaj 4 tysiące miesięcznie, a ja wyczytałam to co cytuję wyżej.

    • Katarzyno, przeczytawszy tę sugestię finansową, którą większość nieudaczników (w tym ja, żeby nie było) mogła uznać za kopniak (a nie radę), nie miałem już ochoty zapoznawać się z kolejnymi propozycjami, jakkolwiek, teraz widzę, cennymi (może nawet bardziej niż 4000 zł…).

      Ogólnie widzę, po lekturze tego i kilku innych podobnych artykułów, że Zbyszek (ty, Zbyszku) kieruje(sz) je bynajmniej nie do wszystkich, a do bardzo wąskiego grona odbiorców. Grupą docelową są ludzie o ustabilizowanej sytuacji materialnej i emocjonalnej; ludzie, którym jest dobrze, a chcieliby, by było „zajebiście”. Osoby klepiące biedę oraz bez pomysłu na siebie i swoją przyszłość, uważający świat za miejsce bardzo nieprzyjazne, a życie ogólnie za zbyt gówniane, by porywać się na „rzeczy wielkie” – nie mają tu czego szukać, niestety, poza irytacja i/lub zdołowaniem. To blog dla tych, co chcą „budować szczęście”, a nie minimalizować nieszczęście.
      Przekonanie, iż każdy może czegoś dokonać – to jak fantastyka. Człowiek wszak nie jest niczym jak formą energii (wewnętrznej, bo wszechświata ;-)), elementem przyrody pełnej wspaniałości, ale i ułomności. Człowiek to nie tylko wola czy inny duch święty, ale też, może przede wszystkim, chemia, ta w mózgu, od którego wszystko się zaczyna. Nędzna wymówka? Dla kreatywnego wszystko co przeciwne względem jego drogi do sukcesu, będzie wymówką.
      Nie, żebym celowo siał defetyzm – ot, mówię za siebie…

  13. Ta chemia w mózgu o której piszesz, jest najważniejsza, bo od niej wszystko się zaczyna. Wszystko zależy od tego czym ten mózg karmisz, jakie myśli i przekonania do niego wkładasz.
    Moje życie kilka lat temu, wyglądało zupełnie inaczej niż teraz.
    Zuuuuupełnie inaczej……
    KAŻDY może czegoś dokonać, jeśli ja mogłam, to każdy może, bo ja nie jestem nadczlowiekiem i kimś wyjątkowym.

    • Gratuluję. Jesteś dowodem na to, że przyroda ma wiele oblicz.
      Chemię, racja, możemy na pewien sposób kształtować. Ale czy nie jest przypadkiem tak, że ogólnie to przekonania są wtórne wobec chemii? Że to pierwsze wynika z tych kwasów i innych białek i ich wzajemnych konfiguracji?

  14. Moje doświadczenia Bartek wskazują na to, że to ja decyduję jaka ta chemia będzie, czy niszcząca, czy budująca.
    To ja wkładam w swoją głowę myśli, ja decyduję czym siebie nakarmię.
    Ja buduję te swoje przekonania i paradygmaty.
    Ja tą chemię kształtuję, nie białka i kwasy 🙂
    Mam na siebie 100 % wpływ, to z czego jestem zbudowana w środku nie ma żadnego znaczenia i wpływu na to jakie mam w sobie myśli na temat siebie samej i świata mnie otaczającego.

    • Katarzyno, pozwolę sobie wtrącić. Polecam film Mózg, fascynujący automat- Magia nieświadomości (https://www.youtube.com/watch?v=WmSiRFOQsqg).
      Dowiedziałem się z niego, że niestety nie mamy 100% wpływu na siebie. Naukowcy twierdzą, że około 10% myśli w mózgu odbywa się świadomie, reszta 90 procent dzieje się w umyśle nieświadomym, czyli takim którego bezpośrednio nie możemy kontrolować. W tym filmie pada nawet stwierdzenie, że obecnie naukowcy dochodzą do wniosku, że umysł świadomy zajmuje się stwarzaniem pozorów podejmowania decyzji – uważają oni, że umysł świadomy jedynie odtwarza decyzje podjęte wcześniej w umyśle nieświadomym.
      Nie oznacza to oczywiście, że jesteśmy bezwolną maszyną sterowaną, przez tajemniczego maga o nazwie nieświadomość. Mamy wpływ na umysł nieświadomy, ale jest to proces powolny – trzeba np. pracować na przekonaniach.

      Napisałaś: „Ja buduję te swoje przekonania i paradygmaty.” Tak, budujesz, tylko w znakomitej większości przypadków robisz to nieświadomie (jak każdy z nas) – nie kontrolujesz tego i nie masz 100% wpływu jakie one są.

  15. Z mojego doświadczenia wynika, że mam wpływ również na swoją podświadomość, wszystko zależy od tego czym ją karmię, jakie mysli wkładam do swojej głowy, jak właśnie „pracuję na przekonaniach”
    Gdyby rzeczywiście było tak jak mówia naukowcy:

    „Naukowcy twierdzą, że około 10% myśli w mózgu odbywa się świadomie, reszta 90 procent dzieje się w umyśle nieświadomym, czyli takim którego bezpośrednio nie możemy kontrolować.”

    byłabym nadal tym kim byłam, kilka lat temu, bo 10 % świadomości nie pozwolilo by mi zmienić swojego zycia na takim poziomie jak to zrobilam.
    Niczego nie wymysliłam, wszystko opieram tylko na własnych doswiadczeniach.
    Musiałabym opowiedzieć tutaj historię swojego życia, a to chyba nie jest miejsce. Powiem tylko tyle, że możemy dokonać rzeczy teoretycznie niemożliwych, jeśli tylko nie uwierzymy, że są one niemożliwe.
    Naukowcy stwierdzili kiedyś, że trzmiel nie powinien latać, bo jego masa jest zbyt duża w stosunku do objętości jego skrzydełek…..cóż…..trzmiel o tym nie wie i lata 🙂

  16. Panie Zbyszku!

    To nie jest komentarz dotyczący tego konkretnego artykułu. Mam dwie sprawy, o których chciałbym do Pana napisać. Nie znam Pana adresu, więc swój list, w nieco okrojonej formie, publikuję tutaj.

    Po pierwsze: kupiłem „Energię Wewnętrzną” wydanie II. Kiedy tylko ją otworzyłem, moją uwagę przykuła, niestety, niewygodna forma tekstu: linijki zaczynają się bardzo blisko środka książki, a margines do końca kartki jest nieproporcjonalnie duży. Zmusiło mnie to do otwierania książki „na siłę”, co oczywiście zniszczyło jej kartonowy grzbiet i przez to książka wygląda na półce nieco mniej estetycznie.

    Zawartość merytoryczną zarówno książki, jak i bloga mogę jedynie pochwalić. Jest bardzo „życiowa” i prawdziwa. Zawarte jest w niej mnóstwo pomysłów i głębokie analizy. Szczególnie podobały mi się konkretne przykłady (i przytoczony fragment „Małego Księcia” 🙂 ). Dzisiaj śmiało mówię, że „Energia Wewnętrzna” zmieniła moje dotychczasowe życie. Gratuluję Panu wiedzy i doświadczenia!

    Jednakże są pewne mankamenty. Powiem wprost: pańska interpunkcja kuleje. Trudno mi czytać tego bloga chociażby z powodu natłoku niepotrzebnych przecinków i ich braku tam, gdzie powinny być. A i w książce błędy się pojawiają (sporadycznie). Jeżeli potrzebuje Pan z nimi pomocy, to z chęcią jej udzielę.

    Mam nadzieję, że Pan to przeczyta i czekam na odpowiedź.

    Z wyrazami najgłębszego szacunku,
    Arkadiusz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *